My, kobiety, gramy twardo

- Szczycę się tym, że my, kobiety, gramy twardo. Poszła kosa po nogach? Wstajesz, grasz dalej - opowiada Kiedrzynek.

Serwis Weszlo.com opublikował wywiad z Katarzyną Kiedrzynek, kapitan reprezentacji Polski grającą na bramce we francuskim Paris Saint-Germain.

Na każde święto, każde urodziny, każdy dzień dziecka, dostawałam piłkę za 9.99 zł, czarno-białą lub biało-czerwoną, która rozpadała się po tygodniu. To były najlepsze prezenty. Jak dostałam pierwsze obuwie piłkarskie, to choć na zewnątrz grzało trzydzieści pięć stopni, przebrałam się w getry, założyłam czerwone spodenki treningowe siostry (Ola była piłkarką ręczną – przyp. red.), wielką bluzę z numerem osiem i kołnierzykiem, a potem wyszłam na boisko przetestować swoje nowiutkie korki za dziesięć złotych. Nie pamiętam, żeby tata uczył mnie kopać, a jednak jakoś zawsze fascynowała mnie piłka. Mam ją we krwi. Nawet mama potwierdza, że gdy była w ciąży to bardzo kopałam.

Taka komunia święta: obiad, prezenty, te sprawy. A ja wymykam się z bratem ciotecznym, udaje nam się wynieść piłkę do szczypiorniaka. Flak kompletny, z godzinę kombinowaliśmy jak tym w ogóle grać. Miałam żółtą sukienkę, białe buciki, rajstopki… Wróciłam zielona. Całe dnie spędzałam na boisku, z przerwą tylko na bułkę z bananem. Byłam maleńką, chudą, kruchą dziewczynką, grającą na boisku z dużo starszymi chłopcami. Ja miałam plus minus dziesięć lat, oni osiemnaście, dwadzieścia. Dorośli mężczyźni. Pamiętam taką sytuację, że kiedyś przeszłam między nimi pół boiska, a potem uderzyłam potężnie w spojenie. Szkoda, że nie wpadło, ale i tak czułam wielką dumę, szczególnie, że wszystko widzieli rodzice, oglądający mnie z ławeczki. Wspomnienie tej akcji zostanie ze mną do końca życia. Pokazywało, że warto to wszystko kontynuować. Wkrótce pojawiły się lepsze zagrania, lepsze strzały, lepsze mecze. Mecze na Kalinie (osiedle w Lublinie – przyp. red.) przychodzili oglądać wszyscy. Nieskromnie powiem, również za moją zasługą. Byłam rodzynkiem. Egzotyczną atrakcją – mała dziewczynka grająca z wyrostkami. Kogo nie zapytasz z moich okolic, pamięta mnie z tamtych czasów.

Mama nie miała oporów, żebyś całe dnie ganiała za piłką?
- Jak mama wracała z pracy i szła przez osiedle, to udawałam, że zbieram kwiatki czy jakąś tam koniczynę wokół boiska. Widząc mnie, bała się, że coś mi się tam stanie. Nie ukrywam, chciała też, żebym miała bardziej dziewczęce zajęcia. Lalki długo jednak w moim domu nie potrafiły przetrwać.

Ćwiczyłaś nimi strzały?
- Nie, ale jak dostałam klocki LEGO, to zrobiłam z nich boisko, ustawiłam dwie drużyny, które grały szklaną kulką i wyobrażałam sobie mecze. Mama stała jednak przy swoim. Kupowała mi sukienki, lakierki. Kiedyś szłyśmy z miasta, właśnie dostałam od niej lakierowane bordowe buciki. Wracałyśmy przez osiedle, gdzie oczywiście jak zwykle toczył się bardzo ważny mecz. Ktoś uderzył za mocno i piłka leciała prosto do mnie. Zrobiłam taki zamach, że chyba bym rozerwała siatkę, ale w ostatniej chwili usłyszałam mamę: „gdzieeee!”. Musiałam pokornie złapać piłkę do rączek i ją odrzucić. Tata natomiast, były bramkarz, naturalnie miał inne podejście. Zawsze wspierał mnie w pasji. Wierzył. Kiedyś jechałam z nim na ryby, mijaliśmy stadion w Łęcznej. Powiedziałam mu: tato, ja kiedyś tam zagram. Powiedział, że wszystko w moich rękach i nogach. Powiedział, żebym trenowała, marzyła, a kiedyś się spełni. Powiedział tak, choć kobieca piłka była na niskim poziomie, perspektywy rozwijania się w tym kierunku były znikome, nie mówiąc o treningach z dziewczynkami. Ale miał rację. Spełniło się.

Myślisz, że rodzice kłócili się o ciebie?
- Oczywiście. Największy powód kłótni domowych – Kasia. Jeśli tylko wróciłam do domu z potłuczonymi kolanami albo pękniętym palcem, wszystko szło na tatę. Dostawał opierdziel. Jak dziewczyna może grać w piłkę? Ale to przecież ja chciałam. Kiedyś podczas osiedlowego meczu strzał złamał mi palec. Mój błąd techniczny przy chwycie, kość pękła. Najpierw ukrywałam uraz, ale bolało cały czas. Nie mogłam jeść, spać, więc w nocy pojechaliśmy do szpitala. Na trzy tygodnie wpakowali mnie w gips. Ale z tym gipsem i tak chodziłam na w-fy i na mecze. Kiedyś, już w czasach Motoru, gdy miałam problem z palcami, a czekał mnie ważny turniej, to stałam po treningu koło parapetu i uderzałam gipsem w parapet, żeby zmiękł i żebym mogła go przeciąć. Miłość do piłki zawsze była najsilniejsza. Zresztą, mama też później przekonała się do mojej gry, kupowała mi na przykład ochraniacze (śmiech). Jest ze mnie bardzo dumna.

Cały wywiad można przeczytać na www.weszlo.com