Felietion: Miłość, wysiłek i ból głowy. Czyli czym dla mnie jest piłka nożna

Futbol jest jak życie, wymaga wytrwałości, samozaparcia, ciężkiej pracy, poświęcenia i szacunku dla przełożonych. (Football is like life, it requires perseverance, self-denial, hard work sacrifice, dedication and respect for authority.) Vince Lombardi
Skłony, brzuszki, przysiady, bieg bez celu. To wszystko po to, by się zmęczyć. Możesz to robić bez zmęczenia, owszem, ale wtedy nie masz z tego żadnych korzyści. Nie chodzi o to, żeby oszukać trenera - to zrobię, to pominę. Chodzi o to, żeby się podciągnąć, żeby się wzmocnić. Jeśli wchodzisz do gry i po 15 minutach zdychasz, wtedy przypominasz sobie treningi, na których robiłaś wszystko, by nie robić nic. Żałujesz, bo wiesz, że to mogło Ci dać kolejne 15 minut dobrej gry. Z kolei 30 minut, to nie wiele. Gdy wytrzymujesz 45-60 minut dobrej gry, bez narzekania w myślach, to możesz powiedzieć, że jesteś przygotowana. Ale wtedy to Ci nie wystarcza, pracujesz dalej, by wzmocnić się na tyle, by wytrzymać więcej o 5 minut, później o kolejne 10 i tak do pełnej 90. Spocona jak cap, brudna jak świnia, ale uparta jak osioł, by osiągnąć więcej. Tak, porównuje trening do mini zoo, ale tylko dlatego, żeby uświadomić, jak mało ważny jest wygląd. Liczy się gra.
O czym myślisz jak biegniesz wokół boiska piąte z dwudziestu okrążeń? O tym co będzie jak już skończysz? O tym, czy da się oszukać chociaż o jedno? O tym czym się wykręcić od następnego? Ja zawsze myślę o kolejnym okrążeniu. Przy piątym, myślę o szóstym. Przy szóstym o siódmym i tak dalej. A przy ostatnim wmawiam sobie dumę z siebie samej, chociaż rzadko mi się to udaje, bo górę biorą myśli o tym, jak bardzo jestem zmęczona, a nie powinnam. Wkurzam się na samą siebie, że dyszę, mimo tego, że to całkiem normalne.
Źle zawiązane korki – błąd. Niewygodna, chociaż dobrze wyglądająca koszulka – błąd. Niewygodnie związane włosy – błąd. To wszystko przeszkadza. Raz popełniłam parę takich błędów. Opaska na głowę – pełen lans, ale co chwilę ją poprawiałam, zero korzyści. Korki uwiązałam „szpanersko” – kopałam, jakbym nie wiedziała jak to się robi, ale wyglądało to fajnie. Ale chwila! Tu nie chodzi o to, jak wyglądasz, a o to jak grasz. Możesz wyglądać jak Beyonce, czy Shakira, i grać kiche, ale wtedy zapamiętają Cię jak najgorszego gracza, jak ciote, która nie wie do czego jest piłka. Boisko, to nie wybieg, to nie prezentacja wiosennej kolekcji, to miejsce, w którym dajesz 200% siebie, po to, by wygrać.
Jedyne miejsce, w którym możesz wygrać mecz futbolu, to boisko, jedyne miejsce, gdzie możesz go przegrać, to twoje serce. The only place you can win a football game is on the field, the only place you can lose it is in your heart. Darrell Royal
Co cieszy mnie najbardziej? Wbrew pozorom nie strzelona bramka. Wciąż wspominam czasy, gdy grałam na pomocy (teraz bramka). Podania, które były tak dobre, że większy procent strzelonych bramek był w połowie moją zasługą – to jest satysfakcja. Tylko dobry gracz potrafi stworzyć sytuację, po której w 100% pada gol. I takim właśnie graczem mogłam być – królem asysty. Nawet ciota potrafi wtedy strzelić bramkę i widnieć na liście strzelców, a na trybunach słyszeć skandowane swoje nazwisko. Nikt nie znał mojego, nie było ono tak sławne, jak nazwiska strzelców, ale w głębi duszy wiedziałam, że jestem dobra, i to wystarczało, by kolejnego dnia znów wejść na boisko i dać z siebie 200%.
"Futbol nie jest sportem kontaktowym, jest sportem kolizyjnym. Sportem kontaktowym jest taniec. (Football isn't a contact sport, it's a collision sport. Dancing is a contact sport.)" Vince Lombardi
Bywają i kontuzje, z których chcesz, bądź nie chcesz, możesz, bądź nie możesz się wyleczyć. Tak czy inaczej oznacza to przerwę, na którą ciężko sobie pozwolić, czasem niestety trzeba. Mogę o tym napisać, bo przeżyłam już dwie poważniejsze. Pierwszą zaliczyłam po pół roku gry w moim drugim klubie. Skręcona kostka. Nie brzmi poważnie, dlatego z początku poważnie tego nie traktowałam. Z napuchniętą pojechałam na zawody szkolne z kosza. Grałam jak ciota, bo ciężko się skupić, gdy nie możesz biegać, a mimo to na siłę to robisz – błąd. Lepiej wyleczyć. Wtedy skręciłam, skręconą już kostkę po raz drugi. Ból był ogromny, na tyle, że odpuściłam ostatni mecz. Założono mi gips, który po niecałym tygodniu ściągnęłam. Później znów to samo, i znów decyzja gips, na który tym razem się nie zgodziłam. Kupiłam stabilizator, który od tego czasu, przez blisko pół roku był wiernym towarzyszem moich treningów. Zaliczyłam też kilka wizyt u masażysty, ale i ból i opuchlizna powracały. Gdybym wtedy się poddała, teraz żałowałabym swojej decyzji. Znam jedną, co tak zrobiła, i mimo, że od tamtego czasu minęło sporo czasu, ona na ból narzeka nadal. A ja? Ja uświadomiłam sobie co jest ważniejsze. Gips, ból czy piłka. Mój upór pozwolił mi wrócić do gry. Na meczu o bólu się nie myśli, po meczu się go niweluje. Są różne sposoby. Tabletki, których ja osobiście nie uznaje. Okłady, na które podarłam kilkanaście starych koszulek, gdy mama zajarzyła, że ścierek kuchennych jest mniej niż zero. Ale najskuteczniejszym środkiem okazał się trening, był ból, ale była też satysfakcja, a teraz jest duma.Druga kontuzja. Mecz o czapkę gruszek, warty naprawdę niewiele. Wynik był raczej przesądzony, biorąc pod uwagę ilość meczy, które z tą drużyną rozegrałyśmy i ich rezultaty. Grałyśmy, żeby promować kobiecą piłkę. Walka była niecodzienna, bo w środkowych strefach boiska było wody po kostki. Przed meczem strażacy opróżniali wiadrami bramki z wody. Zdecydowałyśmy się jednak zagrać. 15 minuta, akcja pod naszą bramką. Tuż za polem karnym starałam się wślizgiem wybić piłkę spod nóg przeciwniczki. Nie pamiętam czy mi się udało, bo z nikąd pojawiła się druga, trafiając mnie (udem, bądź korkiem, dokładnie nie wiem) prosto w głowę. Moje wspomnienia z tego czasu: "Jakaś dziwna pustka, ciemność –nic nie ma! Chyba zaczynam się bać, czy to coś złego? Ale moment.. Słyszę coś! Moja imię, ktoś krzyczy moje imię. I powtarza: „ściśnij mnie za rękę”, ale jak mam to zrobić? Nie czuję rąk, nic nie czuję. I nagle zimno mi, ktoś polewa mnie wodą. Po co to? Co się dzieje? Gdzie ja jestem w ogóle? Nic nie widzę.. Jakieś dziwne myśli przemykają mi przez głowę.. Coś o Bogu –ale ja w niego nie wierzę! I znów ten głos „ściśnij mi dłoń!” Tym razem to robię –nieświadomie czuję jego dłoń. Mnóstwo krzyków. Co chwilę ktoś inny krzyczy moje imię. Dlaczego nic nie widzę? Co się dzieje? Krzyczę, ale wcale siebie nie słyszę. Pytam co się dzieje, nikt nie odpowiada. Poza bólem nie czuję nic konkretnego. Z krzyków wnioskuję, że coś mi dolega, pytanie brzmi co? Oślepłam, nie mówię, co jest grane?! Ciężko mi złapać oddech.„(..) ściskaj moją rękę!” –przecież to robię! Chcę odpowiedzieć, ale nie mam jak. „Widzisz mnie?? Powiedz coś do mnie!” - widzę i mówię, ale oni swoje. Cały czas w kółko powtarzają „powiedz coś”. PRZECIEŻ MÓWIĘ! Widzę ich, pochylone kilka głów zadających wciąż te same pytania, na które najwidoczniej odpowiedzi nie daje.. Przecież się staram. Zamykam oczy, nie mam sił się męczyć z moim stanem. Otwieram je ponownie, mam na twarzy maskę. Czuję coraz to nowe kłucia i słyszę: „ciężko znaleźć żyłę –jeszcze raz”. To boli. Gość z karetki zabiera mi maskę i zadaje głupie pytania: „Jak się nazywasz? Gdzie mieszkasz? Ile masz lat? (..)” i choć mu odpowiadam, zadaje je w kółko. Odpowiadam? Tak misię wydaje, chociaż wcale siebie nie słyszę. „Afazja!” –krzyknął jeden. I kto tu nie kontaktuje?! To wy pleciecie jakieś bzdury, słowa z kosmosu, nie ja. „Powiedz coś do mnie” –słyszę. „Pocałujcie się w du*e!” próbuje wykrztusić, ale poza marnym dechem nie słyszę nic. Czemu nie mówię?? „Śmigło, tak tak, potrzebne śmigło” –i kilka minut później niosą mnie do śmigłowca. Słyszę oklaski, i głosy „..nie daj się!” Łzy ciekną mi po policzku, wszystko mnie boli, chcę spojrzeć na nich, nie mogę ruszyć głową. Lecimy. Znów te pytania, i znów milczenie owiec. Co się dzieje? Nie wiem.. Mija kilka godzin, a ja wciąż słyszę te same pytania, na które odpowiedzi nie usłyszą. I dobijająca sytuacja. Gra pielęgniarek twoją ręką „żyła, czy ścięgno?!”…. „jednak żyła”. A co jeśli było by to ścięgno? Nie dość, że nie mówię, to rękę bym mogła do kosza wyrzucić. „Mówi!”–zlecieli się lekarze. Chrząkam coś pod nosem. Jest mama. Trzyma mnie za rękę, a ja odpowiadam na bzdurne pytania tracąc ostatki sił. Wypruta badaniami zasypiam. Jednak nie na długo, męczą mnie myśli i łzy, które nie chcą przestać płynąć. Dlaczego płaczę? Powinnam cieszyć się, że żyje, prawda? Ból to nic, gorzej z pustką z którą przyszło mi walczyć.
Wspomnienie mojej mamy: „Weszłam do szpitala, pielęgniarka zapytała o nazwisko, potwierdziłam a ona dała mi woreczek z kolczykami i odeszła. Łzy stanęły mi w oczach i samą siebie oszukiwałam, że to nie koniec, że nie odeszłaś.” Diagnoza: wstrząśnienie mózgu, chwilowa afazja. Po kilku dniach wyszłam ze szpitala i byłam gotowa iść na trening. Gotowa psychicznie, fizycznie ból głowy nie pozwalał mi na to. Większość po takim przeżyciu zrezygnowałaby z gry, przecież różnie mogło się skończyć, utratą mowy, poprzestawianiem się w mózgu na tyle, że mogłam zostać roślinką, albo tym najgorszym, ale ja nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym już nie grać, to jest całe moje życie. Początki po krótkiej co prawda przerwie (zaledwie 2 tygodnie - na dłuższą sobie nie pozwoliłam) były bardzo trudne. Strach, który mi towarzyszył bardzo mi przeszkadzał. Bramkarz nie powinien się bać, ale strachu nie przezwyciężysz. Nadal mi towarzyszy, nadal boję się o zdrowie, o życie. Ale miłość i chęć robienia tego, co kocham, jest ważniejsza..
Autor: Monika Synowiec (Synu)
Treści zawarte w felietonach zawierają opinie ich autora i nie są oficjalnym stanowiskiem redakcji KobiecaPilka.pl.
Skłony, brzuszki, przysiady, bieg bez celu. To wszystko po to, by się zmęczyć. Możesz to robić bez zmęczenia, owszem, ale wtedy nie masz z tego żadnych korzyści. Nie chodzi o to, żeby oszukać trenera - to zrobię, to pominę. Chodzi o to, żeby się podciągnąć, żeby się wzmocnić. Jeśli wchodzisz do gry i po 15 minutach zdychasz, wtedy przypominasz sobie treningi, na których robiłaś wszystko, by nie robić nic. Żałujesz, bo wiesz, że to mogło Ci dać kolejne 15 minut dobrej gry. Z kolei 30 minut, to nie wiele. Gdy wytrzymujesz 45-60 minut dobrej gry, bez narzekania w myślach, to możesz powiedzieć, że jesteś przygotowana. Ale wtedy to Ci nie wystarcza, pracujesz dalej, by wzmocnić się na tyle, by wytrzymać więcej o 5 minut, później o kolejne 10 i tak do pełnej 90. Spocona jak cap, brudna jak świnia, ale uparta jak osioł, by osiągnąć więcej. Tak, porównuje trening do mini zoo, ale tylko dlatego, żeby uświadomić, jak mało ważny jest wygląd. Liczy się gra.
O czym myślisz jak biegniesz wokół boiska piąte z dwudziestu okrążeń? O tym co będzie jak już skończysz? O tym, czy da się oszukać chociaż o jedno? O tym czym się wykręcić od następnego? Ja zawsze myślę o kolejnym okrążeniu. Przy piątym, myślę o szóstym. Przy szóstym o siódmym i tak dalej. A przy ostatnim wmawiam sobie dumę z siebie samej, chociaż rzadko mi się to udaje, bo górę biorą myśli o tym, jak bardzo jestem zmęczona, a nie powinnam. Wkurzam się na samą siebie, że dyszę, mimo tego, że to całkiem normalne.
Źle zawiązane korki – błąd. Niewygodna, chociaż dobrze wyglądająca koszulka – błąd. Niewygodnie związane włosy – błąd. To wszystko przeszkadza. Raz popełniłam parę takich błędów. Opaska na głowę – pełen lans, ale co chwilę ją poprawiałam, zero korzyści. Korki uwiązałam „szpanersko” – kopałam, jakbym nie wiedziała jak to się robi, ale wyglądało to fajnie. Ale chwila! Tu nie chodzi o to, jak wyglądasz, a o to jak grasz. Możesz wyglądać jak Beyonce, czy Shakira, i grać kiche, ale wtedy zapamiętają Cię jak najgorszego gracza, jak ciote, która nie wie do czego jest piłka. Boisko, to nie wybieg, to nie prezentacja wiosennej kolekcji, to miejsce, w którym dajesz 200% siebie, po to, by wygrać.
Jedyne miejsce, w którym możesz wygrać mecz futbolu, to boisko, jedyne miejsce, gdzie możesz go przegrać, to twoje serce. The only place you can win a football game is on the field, the only place you can lose it is in your heart. Darrell Royal
Co cieszy mnie najbardziej? Wbrew pozorom nie strzelona bramka. Wciąż wspominam czasy, gdy grałam na pomocy (teraz bramka). Podania, które były tak dobre, że większy procent strzelonych bramek był w połowie moją zasługą – to jest satysfakcja. Tylko dobry gracz potrafi stworzyć sytuację, po której w 100% pada gol. I takim właśnie graczem mogłam być – królem asysty. Nawet ciota potrafi wtedy strzelić bramkę i widnieć na liście strzelców, a na trybunach słyszeć skandowane swoje nazwisko. Nikt nie znał mojego, nie było ono tak sławne, jak nazwiska strzelców, ale w głębi duszy wiedziałam, że jestem dobra, i to wystarczało, by kolejnego dnia znów wejść na boisko i dać z siebie 200%.
"Futbol nie jest sportem kontaktowym, jest sportem kolizyjnym. Sportem kontaktowym jest taniec. (Football isn't a contact sport, it's a collision sport. Dancing is a contact sport.)" Vince Lombardi
Bywają i kontuzje, z których chcesz, bądź nie chcesz, możesz, bądź nie możesz się wyleczyć. Tak czy inaczej oznacza to przerwę, na którą ciężko sobie pozwolić, czasem niestety trzeba. Mogę o tym napisać, bo przeżyłam już dwie poważniejsze. Pierwszą zaliczyłam po pół roku gry w moim drugim klubie. Skręcona kostka. Nie brzmi poważnie, dlatego z początku poważnie tego nie traktowałam. Z napuchniętą pojechałam na zawody szkolne z kosza. Grałam jak ciota, bo ciężko się skupić, gdy nie możesz biegać, a mimo to na siłę to robisz – błąd. Lepiej wyleczyć. Wtedy skręciłam, skręconą już kostkę po raz drugi. Ból był ogromny, na tyle, że odpuściłam ostatni mecz. Założono mi gips, który po niecałym tygodniu ściągnęłam. Później znów to samo, i znów decyzja gips, na który tym razem się nie zgodziłam. Kupiłam stabilizator, który od tego czasu, przez blisko pół roku był wiernym towarzyszem moich treningów. Zaliczyłam też kilka wizyt u masażysty, ale i ból i opuchlizna powracały. Gdybym wtedy się poddała, teraz żałowałabym swojej decyzji. Znam jedną, co tak zrobiła, i mimo, że od tamtego czasu minęło sporo czasu, ona na ból narzeka nadal. A ja? Ja uświadomiłam sobie co jest ważniejsze. Gips, ból czy piłka. Mój upór pozwolił mi wrócić do gry. Na meczu o bólu się nie myśli, po meczu się go niweluje. Są różne sposoby. Tabletki, których ja osobiście nie uznaje. Okłady, na które podarłam kilkanaście starych koszulek, gdy mama zajarzyła, że ścierek kuchennych jest mniej niż zero. Ale najskuteczniejszym środkiem okazał się trening, był ból, ale była też satysfakcja, a teraz jest duma.Druga kontuzja. Mecz o czapkę gruszek, warty naprawdę niewiele. Wynik był raczej przesądzony, biorąc pod uwagę ilość meczy, które z tą drużyną rozegrałyśmy i ich rezultaty. Grałyśmy, żeby promować kobiecą piłkę. Walka była niecodzienna, bo w środkowych strefach boiska było wody po kostki. Przed meczem strażacy opróżniali wiadrami bramki z wody. Zdecydowałyśmy się jednak zagrać. 15 minuta, akcja pod naszą bramką. Tuż za polem karnym starałam się wślizgiem wybić piłkę spod nóg przeciwniczki. Nie pamiętam czy mi się udało, bo z nikąd pojawiła się druga, trafiając mnie (udem, bądź korkiem, dokładnie nie wiem) prosto w głowę. Moje wspomnienia z tego czasu: "Jakaś dziwna pustka, ciemność –nic nie ma! Chyba zaczynam się bać, czy to coś złego? Ale moment.. Słyszę coś! Moja imię, ktoś krzyczy moje imię. I powtarza: „ściśnij mnie za rękę”, ale jak mam to zrobić? Nie czuję rąk, nic nie czuję. I nagle zimno mi, ktoś polewa mnie wodą. Po co to? Co się dzieje? Gdzie ja jestem w ogóle? Nic nie widzę.. Jakieś dziwne myśli przemykają mi przez głowę.. Coś o Bogu –ale ja w niego nie wierzę! I znów ten głos „ściśnij mi dłoń!” Tym razem to robię –nieświadomie czuję jego dłoń. Mnóstwo krzyków. Co chwilę ktoś inny krzyczy moje imię. Dlaczego nic nie widzę? Co się dzieje? Krzyczę, ale wcale siebie nie słyszę. Pytam co się dzieje, nikt nie odpowiada. Poza bólem nie czuję nic konkretnego. Z krzyków wnioskuję, że coś mi dolega, pytanie brzmi co? Oślepłam, nie mówię, co jest grane?! Ciężko mi złapać oddech.„(..) ściskaj moją rękę!” –przecież to robię! Chcę odpowiedzieć, ale nie mam jak. „Widzisz mnie?? Powiedz coś do mnie!” - widzę i mówię, ale oni swoje. Cały czas w kółko powtarzają „powiedz coś”. PRZECIEŻ MÓWIĘ! Widzę ich, pochylone kilka głów zadających wciąż te same pytania, na które najwidoczniej odpowiedzi nie daje.. Przecież się staram. Zamykam oczy, nie mam sił się męczyć z moim stanem. Otwieram je ponownie, mam na twarzy maskę. Czuję coraz to nowe kłucia i słyszę: „ciężko znaleźć żyłę –jeszcze raz”. To boli. Gość z karetki zabiera mi maskę i zadaje głupie pytania: „Jak się nazywasz? Gdzie mieszkasz? Ile masz lat? (..)” i choć mu odpowiadam, zadaje je w kółko. Odpowiadam? Tak misię wydaje, chociaż wcale siebie nie słyszę. „Afazja!” –krzyknął jeden. I kto tu nie kontaktuje?! To wy pleciecie jakieś bzdury, słowa z kosmosu, nie ja. „Powiedz coś do mnie” –słyszę. „Pocałujcie się w du*e!” próbuje wykrztusić, ale poza marnym dechem nie słyszę nic. Czemu nie mówię?? „Śmigło, tak tak, potrzebne śmigło” –i kilka minut później niosą mnie do śmigłowca. Słyszę oklaski, i głosy „..nie daj się!” Łzy ciekną mi po policzku, wszystko mnie boli, chcę spojrzeć na nich, nie mogę ruszyć głową. Lecimy. Znów te pytania, i znów milczenie owiec. Co się dzieje? Nie wiem.. Mija kilka godzin, a ja wciąż słyszę te same pytania, na które odpowiedzi nie usłyszą. I dobijająca sytuacja. Gra pielęgniarek twoją ręką „żyła, czy ścięgno?!”…. „jednak żyła”. A co jeśli było by to ścięgno? Nie dość, że nie mówię, to rękę bym mogła do kosza wyrzucić. „Mówi!”–zlecieli się lekarze. Chrząkam coś pod nosem. Jest mama. Trzyma mnie za rękę, a ja odpowiadam na bzdurne pytania tracąc ostatki sił. Wypruta badaniami zasypiam. Jednak nie na długo, męczą mnie myśli i łzy, które nie chcą przestać płynąć. Dlaczego płaczę? Powinnam cieszyć się, że żyje, prawda? Ból to nic, gorzej z pustką z którą przyszło mi walczyć.
Wspomnienie mojej mamy: „Weszłam do szpitala, pielęgniarka zapytała o nazwisko, potwierdziłam a ona dała mi woreczek z kolczykami i odeszła. Łzy stanęły mi w oczach i samą siebie oszukiwałam, że to nie koniec, że nie odeszłaś.” Diagnoza: wstrząśnienie mózgu, chwilowa afazja. Po kilku dniach wyszłam ze szpitala i byłam gotowa iść na trening. Gotowa psychicznie, fizycznie ból głowy nie pozwalał mi na to. Większość po takim przeżyciu zrezygnowałaby z gry, przecież różnie mogło się skończyć, utratą mowy, poprzestawianiem się w mózgu na tyle, że mogłam zostać roślinką, albo tym najgorszym, ale ja nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym już nie grać, to jest całe moje życie. Początki po krótkiej co prawda przerwie (zaledwie 2 tygodnie - na dłuższą sobie nie pozwoliłam) były bardzo trudne. Strach, który mi towarzyszył bardzo mi przeszkadzał. Bramkarz nie powinien się bać, ale strachu nie przezwyciężysz. Nadal mi towarzyszy, nadal boję się o zdrowie, o życie. Ale miłość i chęć robienia tego, co kocham, jest ważniejsza..
Autor: Monika Synowiec (Synu)
Treści zawarte w felietonach zawierają opinie ich autora i nie są oficjalnym stanowiskiem redakcji KobiecaPilka.pl.